Models Own - Mermaid Tears, czyli moje ukochane flakies

Cześć :) Ten post miał pojawić się wcześniej, jednak sprawdzian z historii skutecznie uniemożliwił mi skupienie się na blogu. Ale dostałam 4 :D Drugim moim problemem jest to, że obydwa komputery ostatnio świrują, wczoraj nie mogłam na przykład zgrać zdjęć z aparatu. W końcu sobie poradziłam i przybywam, żeby pokazać Wam jeden z moich najbardziej wymarzonych lakierów. Gdy moja koleżanka wyjechała w te wakacje do Anglii, poprosiłam ją, żeby mi go przywiozła. Na szczęście poradziłam sobie sama bo okazało się, że mam trochę czasu podczas przesiadki w Londynie. Weszłam do drogerii i przepadłam :D Gdybym miała więcej pieniędzy to na pewno bym wykupiła cały sklep, ale skończyło się na 3 lakierach Models Own i jednym Barry M. Dzisiaj właśnie o jednej z modelek, która zdecydowanie była moim numerem 1. na liście zakupów. Zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia w internecie. Jako że flakies to moje ukochane wykończenie, nie mogłabym sobie wymarzyć innego lakieru.
Przy okazji chciałabym ogłosić, że od dzisiaj piątki na moim blogu będą Brokatowymi Piątkami :D Tak sobie wymyśliłam bo mam trochę topperów do pokazania. Pierwszy z nich to właśnie...
Nazwa: Models Own - "Mermaid Tears"
Pojemność: 14ml
Cena: ok. 25zł
Kolor, wykończenie: Duże flakies mieniące się na niebiesko-zielono, zatopione w delikatnie fioletowej bazie, jednak nie nadaje ona koloru.
Konsystencja i aplikacja: Pędzelek jest dziwnie cienki, płatków nabiera się dosyć dużo, ale ja i tak pomogłam sobie sondą, żeby było ich więcej. Konsystencja rzadka.
Czas wysychania: Niestety lakier dosyć długo pozostaje miękki.
Zmywanie: Szczerze mówiąc, jeszcze nie zmyłam :) Noszę ten manicure już 4. dzień.
Jako bazy użyłam niezastąpionego Golden Rose Rich Color 35. Następnie nałożyłam warstwę Mermaid Tears, dodając więcej flakies sondą. Pierwsze zdjęcia to wersja bez topu. Wyglądają, jakby były mokre, prawda? :D Takie złudzenie dają nierówności na paznokciach. Niestety te Syrenie Łzy lubią odstawać, jeśli nie pokryje się ich top coatem. Ostatnie zdjęcie to wersja zmatowiona (OPI Matte Top Coat), którą nosiłam przez 4 dni i wygląda cudownie, mimo że tego nie widać na zdjęciu.
Miałam duże problemy z robieniem zdjęć tego lakieru, bo żadne nie oddają jego piękna. Wzięłam nawet aparat do szkoły, żeby złapać światło dziennie, ale niestety wszystkie szkolne zdjęcia wyszły poruszone. :< Musicie wierzyć mi na słowo, że ten lakier to magia, a nazwa jest idealnie dobrana - faktycznie wygląda jak łzy syreny. Tak mi się podobają moje paznokcie, że szkoda mi zmywać. I już postanowiłam, że zrobię takie same na studniówkę bo mam niebiesko-czarną sukienkę :)
Gdy patrzycie na moje zdjęcia wyobraźcie sobie, że drobinki mienią się jeszcze na zielono, w zależności od kąta padania światła. Wg mnie wszystkie swatche tego lakieru są słabe w porównaniu do rzeczywistości. Pozostaje przekonać się na własnej skórze. Poza tym to zdecydowanie największe flejki jakie widziałam :D I tyle ode mnie dzisiaj, musiałam się nachwalić bo (muszę to powiedzieć jeszcze raz) zakochałam się w tym lakierze!
Do napisania :)

PS. Dziękuję za 2000 wyświetleń! :) Cieszę się, że coraz więcej osób zagląda na mojego bloga. Zapraszam również na stronę na facebooku, którą powoli rozpędzam :)


9 komentarzy:

  1. Na początku pomyślałam, że to jakaś pocięta folia, a to taki lakier :D Nawet nie wiedziałam, że takie są :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oh jej ale te flackies mają cudowny kolor *.* więc czekam na następny piątek, ostatnio polubiłam się z topperami i glitterami więc chętnie pooglądam :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie widziałam jeszcze takiego lakieru. Z matowym wykończeniem jest fajny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Matowe wyglądają bardzo ciekawie :) a lakier świetny!

    OdpowiedzUsuń
  5. genialnie to wyszło, a na matowym to cudo! :) tylko szkoda, że takie drogie :(

    OdpowiedzUsuń
  6. nie bardzo mnie przekonują te błyskotki. Sam lakier ładny kolorek :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz :)
Motywują mnie one do dalszej pracy.